Przesiadka z samochodu do pociągu
jest szybka i nie daje mi szans na pożegnanie się z tym cholernym, śmierdzącym dystryktem.
Ruszamy od razu kiedy drzwi zamykają się za moimi plecami. Czuje przyjemne
mrowienie pod stopami i dużo mniej przyjemne sensacje żołądkowe kiedy orientuję
się, że to koniec. A raczej początek końca.
Stoimy na korytarzu a ja po raz pierwszy zauważam, jak absurdalnie wyglądamy; wszyscy spoceni i bladzi (no, może oprócz Venus, chociaż nawet odcień jej skóry nieco złagodniał nie kontrastując tak bardzo z białymi włosami). Gabriella kołysze się delikatnie i cicho płacze, co sprawia że cały jej makijaż spływa po policzkach spełniając rolę odwrotną do zamierzonej; wygląda jak tragiczna bohaterka, matrona cierpiąca na ciężkie schorzenia psychiczne a nie radosna Zwyciężczyni, pławiąca się w luksusie, ociekająca szczęściem i hasająca na jednorożcu po tęczy, tak jak lubi przedstawiać triumfatorów Kapitol. Jest zaćpana i wychudzona do tego stopnia, że najmniejsze z sukienek wiszą na niej nieatrakcyjnie. Włosy wypadają jej garściami, ledwo można zebrać z nich kucyka. Jakiekolwiek słowo jest przeciwieństwem piękna odnosi się ono do Gabi. A przecież jej głównym atutem, czymś dzięki czemu zawojowała Kapitol był właśnie wygląd; mało kto nie pamięta dziewczyny z Sześćdziesiątych Piątych Głodowych Igrzysk, idealnie kształtnej siedemnastolatki, z kocimi ruchami i pięknymi brązowymi włosami sięgającymi jej do pasa. Każdy w dystryktach wspominając tryumfatorów mówi o słynących z chytrości Beeteem i Johannie, o szaleństwie Annie Cresty, okrucieństwie Enobarii i oczywiście o młodych, pięknych i fantastycznie seksowych Finnicku i Gabrielli. Jednak lata jej świetności już minęły i teraz jedynym obowiązkiem jaki spełnia jako mentor jest fizyczne przebywanie z nami w jednym pociągu (założę się, że w myślami jest już w innej galaktyce).
Wzdycham i przytulam ją chociaż wiem, że nic nie czuje. Jest lodowata. Przechodzi mi przez myśl, że umarła i chociaż to absurdalne wydaje się to prawdą; przytulam skorupę człowieka żywego czysto fizycznie, spełniającą jedynie podstawowe funkcje życiowe.
-Weźmiesz ją do pokoju?- pytam Venus, z której twarzy spełzł ten kretyński uśmiech. Łapie ją za ramię i prowadzi szczebiocząc cos pocieszająco; założę się, że po tylu latach Igrzysk przyzwyczaiła się do niańczenia Gabi. Zostajemy w trójkę , Carson drży na całym ciele i wygląda jak zbity szczeniak w porównaniu do stojącego obok niego Flynna. Wygrał Igrzyska okrucieństwem i bezmyślną przemocą, chociaż wcale nie jest bezmyślny. Ma do tego warunki, prawie dwa metry wzrostu i dość duże mięśnie które wyćwiczył podczas pracy w fabryce. Carson jest chucherkiem, nie waży więcej ode mnie mimo, że przewyższa mnie o jakieś pięć centymetrów co i tak nie daje mu statusu najwyższego mężczyzny na świecie; mierzę zaledwie metr sześćdziesiąt. Ale to lepiej. Niższe osoby doskonale rozwijają swój spryt i inteligencje podczas kombinowania jak dosięgnąć rzeczy które wysocy dosięgają bez trudu, a poza tym zmieszczę się wszędzie, jestem o wiele bardziej gibka i zwinna niż fajtłapowaci i mało delikatni olbrzymi… cholera, kogo ja oszukuję. W walce wręcz typowy Zawodowiec zgniótłby mnie jak robaka. Postanawiam nie rozstawać się z bronią na arenie.
-Słuchasz mnie w ogóle?- Flynn szturcha mnie w ramię -Właśnie mówiłem, jak ważna jest koncentracja- mruży oczy i karze mi iść do pokoju.
Podchwytuję jego wzrok i przez jedną sekundę podziwiam jego bladoniebieskie oczy. Szybko jednak idę za jego radą i kieruję się do pokoju, a raczej przedziału który luksusem przewyższa nawet moją sypialnię z Wioski Zwycięzców. Liczę, że uda mi się jeszcze złapać peryferie Ósemki i podchodzę do okna. Przyklejam nos do szyby i orientuję się, że faktycznie jeszcze nie wyjechaliśmy z dystryktu. Nogi się pode mną uginają kiedy zauważam szare blokowisko, najbiedniejszą część Ósmego Dystryktu. Pod tymi nieogrzewanymi blokami, gdzieś w przełączkach z głodu umiera więcej dzieci w miesiąc niż w Kapitolu śmiercią naturalną przez rok. Mieszkałam tu zanim Gabi wygrała Głodowe Igrzyska. Pamiętam doskonale drobne, wychudzone dzieci bawiące się na jedynym skrawku zieleni w promieniu kilku kilometrów.
-Już nie jesteśmy w Ósemce, możesz odejść od okna- Flynn trzaska drzwiami i siada na łóżku. Odwracam się do niego i podchodzę.
-Przepraszam- te oczy nakierowane na mnie, uważnie badające moją twarz.
-Za co?- pytam, nie do końca rozumiejąc.
-Nie ochroniłem Cię. Pozwoliłem na to, patrzyłem biernie, chociaż wiedziałem!- wybucha. Zatykam mu usta dłonią czując jak strach i irytacja podchodzą mi do gardła. W tej chwili mam ochotę zapłakać nad jego głupotą.
-Oszalałeś?! Głośniej, nie zapomnij jeszcze wspomnieć o treningach. Może od razu pobiegnij do Senecki Crane’a… albo nie, co tam, do Snowa!- syczę mu do ucha.
-Przepraszam- powtarza kiedy siadam obok niego.
-Nie przepraszaj tylko myśl- warczę, ale kiedy ponownie kieruję na niego wzrok zaczynam rozumieć, że faktycznie czuje się winny.
-Posłuchaj mnie uważnie, Flynn- dotykam dłonią jego twarzy i czuję gładką, ogoloną skórę- I tak to by się stało. Kupiłeś mi miesiąc. Mogliśmy trenować więcej niż dotychczas, opanowałam w końcu posługiwanie się tym cholernym mieczem. Chociaż i tak pewnie nie będzie moją ulubioną bronią- śmieję się cicho i całuję go w policzek; jest taki uroczy, kiedy uśmiecha się pół kłębkiem, widać wtedy jego dołeczki. Jakkolwiek to nie zabrzmi, nie mogłam się powstrzymać. Czuję jak się rumienię więc odwracam głowę i lekko zakłopotanym tonem proszę go żeby wyszedł, bo chcę się umyć przed kolacją.
-Nie ma sprawy, Addie- znowu to robi. Zdrabnia moje imię, pokazuje dołeczki a jego bladoniebieskie oczy oglądają moją twarz w sposób jaki nikt inny tego nigdy nie robił. Wzdycham i wchodzę do łazienki. Zauważam gustowne, kremowe kafelki i elegancki prysznic i nawet nie zawracam sobie głowy w jaki sposób on działa w pociągu. Ważne, że działa, no nie?
Zrzucam z siebie odrobinę zbyt krótką, granatową sukienkę (szafa zaopatrzona przez Kapitol wcale nie jest taką wspaniałą rzeczą, naprawdę trudno w niej znaleźć sukienkę bez piór, diamencików czy innego gówna) i wchodzę do kabiny. Kiedy odkręcam ciepłą wodę przychodzi mi do głowy myśl, że Carson widzi to wszystko po raz pierwszy. Że w najśmielszych marzeniach nie liczył na ciepłą wodę lecącą prosto z kranu. Szkoda tylko, że musiał zapłacić za to taką cenę. Jest o wiele za wysoka jak na rachunek za bieżącą wodę.
Słyszę jak do drzwi łazienki ktoś puka. Wychodzę szybko z kabiny i owijam się miękkim ręcznikiem kiedy słyszę lekko piskliwy, charakterystyczny głos należącym do naszej opiekunki.
-Kochanie, za chwilkę kolacja-informuje mnie i chyba wychodzi. Upewniam się, że pokój jest pusty i dopiero wtedy wychodzę z łazienki i otwieram szuflady komody stojącej obok łóżka. Wygrzebuje z niej obcisłe spodnie i miękki, szary sweter. Ignoruję mokre włosy i wychodzę mając nadzieję, że się nie nabawię przeziębienia; ostatnią rzeczą jaką potrzebuje na arenie to katar.
Stół jest zastawiony najróżniejszym jedzeniem i chociaż nie jestem pewna, czy jestem głodna to siadam na krześle z wysokim oparciem. Nie jestem zdziwiona nieobecnością Gabrielli- i tak się jej nic nie wciśnie. Prawie nic nie je, jest słaba, a ja nie mogę nic na to poradzić. Już dawno temu poddałam się i pozwoliłam jej żyć jak chce, mimo że oznacza to jej śmierć. Przyjdzie tu pewnie jak wszyscy będą spać i wyskubie jakieś resztki.
Mimo braku apetytu decyduje się
spróbować gęstej zupy o intrygującym zielonym kolorze. Flynn zaczyna nas
zagadywać:Stoimy na korytarzu a ja po raz pierwszy zauważam, jak absurdalnie wyglądamy; wszyscy spoceni i bladzi (no, może oprócz Venus, chociaż nawet odcień jej skóry nieco złagodniał nie kontrastując tak bardzo z białymi włosami). Gabriella kołysze się delikatnie i cicho płacze, co sprawia że cały jej makijaż spływa po policzkach spełniając rolę odwrotną do zamierzonej; wygląda jak tragiczna bohaterka, matrona cierpiąca na ciężkie schorzenia psychiczne a nie radosna Zwyciężczyni, pławiąca się w luksusie, ociekająca szczęściem i hasająca na jednorożcu po tęczy, tak jak lubi przedstawiać triumfatorów Kapitol. Jest zaćpana i wychudzona do tego stopnia, że najmniejsze z sukienek wiszą na niej nieatrakcyjnie. Włosy wypadają jej garściami, ledwo można zebrać z nich kucyka. Jakiekolwiek słowo jest przeciwieństwem piękna odnosi się ono do Gabi. A przecież jej głównym atutem, czymś dzięki czemu zawojowała Kapitol był właśnie wygląd; mało kto nie pamięta dziewczyny z Sześćdziesiątych Piątych Głodowych Igrzysk, idealnie kształtnej siedemnastolatki, z kocimi ruchami i pięknymi brązowymi włosami sięgającymi jej do pasa. Każdy w dystryktach wspominając tryumfatorów mówi o słynących z chytrości Beeteem i Johannie, o szaleństwie Annie Cresty, okrucieństwie Enobarii i oczywiście o młodych, pięknych i fantastycznie seksowych Finnicku i Gabrielli. Jednak lata jej świetności już minęły i teraz jedynym obowiązkiem jaki spełnia jako mentor jest fizyczne przebywanie z nami w jednym pociągu (założę się, że w myślami jest już w innej galaktyce).
Wzdycham i przytulam ją chociaż wiem, że nic nie czuje. Jest lodowata. Przechodzi mi przez myśl, że umarła i chociaż to absurdalne wydaje się to prawdą; przytulam skorupę człowieka żywego czysto fizycznie, spełniającą jedynie podstawowe funkcje życiowe.
-Weźmiesz ją do pokoju?- pytam Venus, z której twarzy spełzł ten kretyński uśmiech. Łapie ją za ramię i prowadzi szczebiocząc cos pocieszająco; założę się, że po tylu latach Igrzysk przyzwyczaiła się do niańczenia Gabi. Zostajemy w trójkę , Carson drży na całym ciele i wygląda jak zbity szczeniak w porównaniu do stojącego obok niego Flynna. Wygrał Igrzyska okrucieństwem i bezmyślną przemocą, chociaż wcale nie jest bezmyślny. Ma do tego warunki, prawie dwa metry wzrostu i dość duże mięśnie które wyćwiczył podczas pracy w fabryce. Carson jest chucherkiem, nie waży więcej ode mnie mimo, że przewyższa mnie o jakieś pięć centymetrów co i tak nie daje mu statusu najwyższego mężczyzny na świecie; mierzę zaledwie metr sześćdziesiąt. Ale to lepiej. Niższe osoby doskonale rozwijają swój spryt i inteligencje podczas kombinowania jak dosięgnąć rzeczy które wysocy dosięgają bez trudu, a poza tym zmieszczę się wszędzie, jestem o wiele bardziej gibka i zwinna niż fajtłapowaci i mało delikatni olbrzymi… cholera, kogo ja oszukuję. W walce wręcz typowy Zawodowiec zgniótłby mnie jak robaka. Postanawiam nie rozstawać się z bronią na arenie.
-Słuchasz mnie w ogóle?- Flynn szturcha mnie w ramię -Właśnie mówiłem, jak ważna jest koncentracja- mruży oczy i karze mi iść do pokoju.
Podchwytuję jego wzrok i przez jedną sekundę podziwiam jego bladoniebieskie oczy. Szybko jednak idę za jego radą i kieruję się do pokoju, a raczej przedziału który luksusem przewyższa nawet moją sypialnię z Wioski Zwycięzców. Liczę, że uda mi się jeszcze złapać peryferie Ósemki i podchodzę do okna. Przyklejam nos do szyby i orientuję się, że faktycznie jeszcze nie wyjechaliśmy z dystryktu. Nogi się pode mną uginają kiedy zauważam szare blokowisko, najbiedniejszą część Ósmego Dystryktu. Pod tymi nieogrzewanymi blokami, gdzieś w przełączkach z głodu umiera więcej dzieci w miesiąc niż w Kapitolu śmiercią naturalną przez rok. Mieszkałam tu zanim Gabi wygrała Głodowe Igrzyska. Pamiętam doskonale drobne, wychudzone dzieci bawiące się na jedynym skrawku zieleni w promieniu kilku kilometrów.
-Już nie jesteśmy w Ósemce, możesz odejść od okna- Flynn trzaska drzwiami i siada na łóżku. Odwracam się do niego i podchodzę.
-Przepraszam- te oczy nakierowane na mnie, uważnie badające moją twarz.
-Za co?- pytam, nie do końca rozumiejąc.
-Nie ochroniłem Cię. Pozwoliłem na to, patrzyłem biernie, chociaż wiedziałem!- wybucha. Zatykam mu usta dłonią czując jak strach i irytacja podchodzą mi do gardła. W tej chwili mam ochotę zapłakać nad jego głupotą.
-Oszalałeś?! Głośniej, nie zapomnij jeszcze wspomnieć o treningach. Może od razu pobiegnij do Senecki Crane’a… albo nie, co tam, do Snowa!- syczę mu do ucha.
-Przepraszam- powtarza kiedy siadam obok niego.
-Nie przepraszaj tylko myśl- warczę, ale kiedy ponownie kieruję na niego wzrok zaczynam rozumieć, że faktycznie czuje się winny.
-Posłuchaj mnie uważnie, Flynn- dotykam dłonią jego twarzy i czuję gładką, ogoloną skórę- I tak to by się stało. Kupiłeś mi miesiąc. Mogliśmy trenować więcej niż dotychczas, opanowałam w końcu posługiwanie się tym cholernym mieczem. Chociaż i tak pewnie nie będzie moją ulubioną bronią- śmieję się cicho i całuję go w policzek; jest taki uroczy, kiedy uśmiecha się pół kłębkiem, widać wtedy jego dołeczki. Jakkolwiek to nie zabrzmi, nie mogłam się powstrzymać. Czuję jak się rumienię więc odwracam głowę i lekko zakłopotanym tonem proszę go żeby wyszedł, bo chcę się umyć przed kolacją.
-Nie ma sprawy, Addie- znowu to robi. Zdrabnia moje imię, pokazuje dołeczki a jego bladoniebieskie oczy oglądają moją twarz w sposób jaki nikt inny tego nigdy nie robił. Wzdycham i wchodzę do łazienki. Zauważam gustowne, kremowe kafelki i elegancki prysznic i nawet nie zawracam sobie głowy w jaki sposób on działa w pociągu. Ważne, że działa, no nie?
Zrzucam z siebie odrobinę zbyt krótką, granatową sukienkę (szafa zaopatrzona przez Kapitol wcale nie jest taką wspaniałą rzeczą, naprawdę trudno w niej znaleźć sukienkę bez piór, diamencików czy innego gówna) i wchodzę do kabiny. Kiedy odkręcam ciepłą wodę przychodzi mi do głowy myśl, że Carson widzi to wszystko po raz pierwszy. Że w najśmielszych marzeniach nie liczył na ciepłą wodę lecącą prosto z kranu. Szkoda tylko, że musiał zapłacić za to taką cenę. Jest o wiele za wysoka jak na rachunek za bieżącą wodę.
Słyszę jak do drzwi łazienki ktoś puka. Wychodzę szybko z kabiny i owijam się miękkim ręcznikiem kiedy słyszę lekko piskliwy, charakterystyczny głos należącym do naszej opiekunki.
-Kochanie, za chwilkę kolacja-informuje mnie i chyba wychodzi. Upewniam się, że pokój jest pusty i dopiero wtedy wychodzę z łazienki i otwieram szuflady komody stojącej obok łóżka. Wygrzebuje z niej obcisłe spodnie i miękki, szary sweter. Ignoruję mokre włosy i wychodzę mając nadzieję, że się nie nabawię przeziębienia; ostatnią rzeczą jaką potrzebuje na arenie to katar.
Stół jest zastawiony najróżniejszym jedzeniem i chociaż nie jestem pewna, czy jestem głodna to siadam na krześle z wysokim oparciem. Nie jestem zdziwiona nieobecnością Gabrielli- i tak się jej nic nie wciśnie. Prawie nic nie je, jest słaba, a ja nie mogę nic na to poradzić. Już dawno temu poddałam się i pozwoliłam jej żyć jak chce, mimo że oznacza to jej śmierć. Przyjdzie tu pewnie jak wszyscy będą spać i wyskubie jakieś resztki.
-Myśleliście o strategii na Igrzyska?- pyta się siorbiąc zupę. Wzruszam
ramionami i grzebię w posiłku.
-Śmierć?- odpowiedź Carsona wisi nad stołem zupełnie jak burzowa chmura.
-Śmierć?- odpowiedź Carsona wisi nad stołem zupełnie jak burzowa chmura.
_______________________________________________________________________________________________________
hej ho!
Oddaję rozdział w Wasze ręce, mam szczerą nadzieje że nie przynudzam tak bardzo jak się tego spodziewam.
hej ho!
Oddaję rozdział w Wasze ręce, mam szczerą nadzieje że nie przynudzam tak bardzo jak się tego spodziewam.